wtorek, 29 grudnia 2009

Państwo czy rodzina?

Obowiązek szkolny jest dość nowym „wynalazkiem”. W czasach nowożytnych został on wprowadzony w życie przed oświeceniową rewolucją (np. w tzw. weimerskim porządku szkolnym Kromayera w 1619 r). W XVIII wieku obowiązek wprowadzają Prusy Fryderyka Wilhelma I ale i Arcykatolicka Austria pod panowaniem Marii Teresy (1774r.) Przymus szkolny jest wpisany w projekty oświatowe rewolucji anty-francuskiej, tak żyrondystów - Condorcet - jak i jakobinów -Saint-Just i Lepelletier. Upowszechnienie się w Europie publicznej i obowiązkowej szkoły przynosi wiek XIX. W 1825 r. w Prusach Wschodnich wszedł w życie przepis o powszechnym obowiązku szkolnym z powodu militarnej porażki Prus. Państwo wprowadziło więc w życie instytucję kulturowego przymusu, w której główna odpowiedzialność za edukację i wychowanie spoczywała na nauczycielu. Rodzic czuł się zwolniony z edukacyjnego obowiązku. Trudno nie dostrzec tu związku z wzrastaniem idei państwa narodowego i szkoły jako miejsca budzenia narodowej tożsamości.

Czasy od tamtej pory znacznie się zmieniły, jednakże przepis o powszechności obowiązku szkolnego pozostał w mocy. Współczesne państwo odziedziczyło ideologię, wedle której to ono jest podmiotem i instytucją kształtującą światopogląd dzieci. Rodzice są zbędni i wykluczeni z procesu edukacyjnego. Niekiedy zaś - stanowią zagrożenie, np. chcąc wypełniać rodzicielski obowiązek edukacyjny wobec własnych dzieci poza szkołą publiczną.

Współczesne państwo w wielu dziedzinach w dość zachłanny sposób wkracza w sfery zarezerwowane dla jednostki, lokalnej społeczności czy rodziny. Co więcej, państwo uważa się za źródło wszelkiej władzy (łaskawie "ustanawiając" władzę rodzicielską w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym) Państwo decyduje o tym, ile obywatel ma "odkładać" pieniędzy na emeryturę, edukację cudzych dzieci, kiedy dziecko ma pójść do szkoły i czego się tam uczyć. Tymczasem powinno ono być przede wszystkim instytucją ochronną, zaś rodzina instytucją opiekuńczą i wychowawczą. Jednak w społeczeństwach kolektywistycznych daje się zauważyć silną wiarę w Państwo, od którego oczekuje się rozwiązania problemów. To z kolei prowadzi do jego zaangażowania się w sprawy, które znajdują się w sferze odpowiedzialności rodziny, jednostek, prywatnych przedsiębiorstw, czy lokalnych społeczności.

Absolutyzm i relatywizm w szkołach publicznych

"Ponieważ Bóg jest Bogiem, ludzie nie są w stanie stworzyć prawdziwie relatywistycznego świata. Mogą co najwyżej udawać, że ten świat, ze wszystkimi jego wbudowanymi absolutami jest w jakiś sposób relatywny. Absoluty jednakże są pożyczone z chrześcijańskiego światopoglądu, a następnie zaprzecza się im w imię relatywizmu.
Jak we wnikliwy sposób wskazał teolog Cornelius Van Til, niewierzący człowiek chwieje się pomiędzy racjonalizmem, a irracjonalizmem. Jednocześnie niewierzący waha się pomiędzy stałą i elastyczną etyką – jak mu pasuje. Ponieważ nasze rządowe szkoły są instytucjami przeznaczonymi do propagowania niewiary, znajdujemy w nich ów wzorzec, chwiejący się jak wahadło.

Oto dlaczego w szkołach publicznych w jednym momencie znajdziemy jihad przeciwko rasizmowi, zanieczyszczaniu powietrza, czy ogólnoświatowemu ociepleniu by chwilę później znaleźć tą samą absolutystyczną gorliwość twierdzącą, że nie ma takiej rzeczy jak absolutne dobro lub zło gdy przejdziemy do kwestii homoseksualizmu, lub innych „alternatywnych stylów życia.” Później mówi się dzieciom, że jeśli nie uwierzą w serwowany im relatywizm, to źle zrobią. Przyjrzyjmy się uważnie temu argumentowi: czymś złym jest odrzucenie relatywizmu ponieważ owo odrzucenie sugeruje, że może istnieć coś takiego jak „zło”. To byłoby złe.

Racjonalizm i irracjonalizm. Absolutyzm i relatywizm. Wszystko jednym tchem. Niesamowite!" (tłum. własne)

Douglas Wilson, Excused absence, Cruxpress, Mission Viejo (CA), s. 44-45.

Smoki, bestie i olbrzymy

Moim świątecznym prezentem jest ładnie wydana seria 7 części "Opowieści z Narnii" C. S. Lewisa.

Myślę, że problemem niektórych chrześcijan jest fakt iż mają małą wyobraźnię i nie lubią symboli (lub nie potrafią ich zrozumieć). Z tego powodu traktują wspaniałe, baśniowe opowieści, takie jak "Opowieści z Narnii" (C.S. Lewisa) lub "Władcę Pierścieni" (J.R.R. Tolkiena) z wielką podejrzliwością, a nawet niechęcią. Uważają, że Biblia wymaga od nas mówienia prawdy dlatego czymś szkodliwym (i uczeniem kłamstwa o świecie) jest opowiadanie dzieciom historii o walkach ze smokami, potworami i groźnych olbrzymach.

Tymczasem Biblia uczy czegoś dokładnie odwrotnego. Sama przesiąknięta jest historiami o smokach, olbrzymach oraz dzikich bestiach. Pismo Św. nie tylko pozwala opowiadać o Chrystusie i Ewangelii używając historii dzielnego Frodo i Sama, Króla Aragorna, Saurona, Lwa Aslana czy Białej Czarownicy, ale wręcz nakazuje nam to robić. W ten sposób sam Bóg opowiada nam - Jego dzieciom - historię Wielkiej Wojny, w którą (jako rasa ludzka) jesteśmy zaangażowani od wieków.

Mówi nam np, że jako ludzie upadliśmy (w grzech) ponieważ zostaliśmy omamieni przez Smoka (Węża) - Rdz 3:1. Bóg jednak obiecał posłać Wojownika, który zdepcze głowę potomstwu Węża (Rdz 3:15). Uczynił to poprzez Swojego Syna. W swej esencji sama Ewangelia jest opowiadaniem o walce ze Smokiem i jego okrutną świtą. Dlatego naszą (duchową) zbroją są np. tarcza (wiary), miecz (Słowo Boże) i pancerz (prawda). W międzyczasie - w historii tej Wojny - dzielni wojownicy, królowie i sędziowie niszczyli głowy "olbrzymów" (Goliata, Sysery, Abimelecha) oraz rozrywali ciała dzikich bestii (lwy, niedźwiedzie). Brzmi groźnie? To jest właśnie historia Ewangelii. Nasza historia.